Wiatr woła Wieczność grzmotem wodospadu
Horyzont jaki ujawniał się z mroku tym, co pełnili wartę na wieżach twierdz Lewantu, był niezwykły.
Przenikał dalą, malowaną kolorami pasteli. Zieleń tonęła w błękicie rozedrganego od słońca powietrza. Na policzkach czuło się lekki powiew. Wiatr z zachodu niósł wilgoć, ten ze wschodu, niepokój, burzę i szaleństwo. Wiatr ze wschodu, to wiatr Boga, jak mówią starożytne zwoje, który niesie ze sobą nadzwyczajną interwencję, przemianę, śmierć czasem wyzwolenie. Potężne twierdze w Outremer były strzeżone przez kilkuosobowe załogi templariuszy. Czego doświadczali tam rycerze wiary? Czy ich myśli krążyły wokół tego, jaki pożytek z ich trudu i poświęcenia ostatecznie odniesie człowiek?
Nocą intuicja ducha staje się bardziej dostępna, myśli chcą przeniknąć nieboskłon, a tysiące gwiazd
przywołują nienazwaną tęsknotę, za którą biegnie spojrzenie duszy, usiłującej przeniknąć dal nieba,
dostrzec to, co kryje się za tysiącami gwiazd. Dopiero wówczas kiedy zejdzie się do świątyni, prawie
pod ziemię, pod spiżowe wieże obronne i stanie się przed Świętym Świętych, w obecności stołu ofiarnego, nad który z półmroku przebija się światło zza Krzyża, wtedy daleka, prawie niewyczuwalna tęsknota zmienia się w wieczność. Wieczność zawieszoną w nieskończoności. Wówczas dotknięcie transcendencji pod sklepieniem kościoła jest tak silne i jej wyczuwalna obecność staje się możliwa, dzięki wyznaczeniu granicy nieskończoności, wykrojeniu w jej przestrzeni tego skrawka, który staje się zmysłom dostępny. Bez tej granicy, krawędzi, bez której zmysły człowieka nie są w stanie doświadczyć intensywności transcendentnej obecności w nieskończoności, nie sposób uświadomić sobie wieczności jako realnej rzeczywistości, świata powodowanego Czyjąś obecnością, gdyż sam kosmos jest zimny i pusty. Jest on wszędzie i nigdzie zarazem. Człowiek nie dotknie tego co poza nieboskłonem, jeżeli krawędź murów, gładkość posadzek i strzelistość kolumn nie zatrzymają wiatru i nie uchwycą ciszy, ciszy serca, umysłu, i duszy, a przede wszystkim ciszy Świętego Świętych. W echu ścian kościelnych, zanim chór poniesie ku sklepieniu pieśń chwały, w ciszy, zza zasłony milczenia przemówi Ten, który stworzył Niebo i Ziemię. „Wiatr wieje na południe, to znów zawraca ku północy, powracając do swojego krążenia. Słońce wschodzi i słońce zachodzi, spiesząc do miejsca, z którego znów zaświta. Wszystkie rzeki wpływają do morza, ale morze się nigdy nie przepełnia.
Pokolenie odchodzi i pokolenie przychodzi, a ziemia trwa nieporuszenie na wieki. Jak my nie pamiętamy o naszych przodkach, tak o tych, których przyjdą po nas, nie będą pamiętać ci, którzy nastąpią po nich”.1 Z przygodności dziejów przychodzą pokolenia zapomnienia. Przychodzą one z głębi mroku, szydercy odziani w togi głupoty, uchodzący za mędrców i przewodników znających przyszłe drogi, przekonani, że „historia jest po ich stronie”. Domagają się zniesienia granic, wszelkich granic w imię światłego postępu ludzkości. Domagają się jej zbawienia w imię wolności i tolerancji, by każdy żył po swojemu. Za to, by tak się mogło wydarzyć, trzeba zapłacić cenę cierpienia i krwi, powszechną niewolą i utratą pamięci. Ale oni tego głośno nie mówią, jak i wielu innych rzeczy, bo spodziewają się w zamian wdzięczności, wiecznej chwały, pomników i kultu „… to się już wydarzyło w dawnych czasach, które były przed nami”2, ale czy w tych, które nadeszły, Prawda życia przetrwa
1 Księga Koheleta 1,4–7 [w:] Pismo Święte Starego i Nowego
Testamentu, Wydawnictwo Edycja Świętego Pawła, Częstochowa
2013, s. 871.
2 Księga Koheleta 1,10 [w:] Pismo Święte Starego i Nowego
Testamentu, Wydawnictwo Edycja Świętego Pawła, Częstochowa
2013, s. 871.
w sercach i umysłach przyszłych świętych, czy jedynie pył i proch, bo święci się nie narodzą? Tymczasem wiatr, wiatr ze wschodu z warownych wież Outremer woła Wieczność grzmotem wodospadu i nadchodzi nieuniknione, zarazem niechciane doznanie przykrego zaskoczenia i zdziwienia, jak to, to już? Gdzie Apokalipsa? O ile w ogóle zdążymy ją dostrzec, usłyszeć dzwon który bije na trwogę, że właśnie nadeszła. Wieczność i trwoga są bardzo daleko od doświadczenia współczesnego człowieka. Apokalipsa dla niego nie tylko nie nadeszła, ale jest nieobecna. Może już prędzej pył i proch, ale on przynależy do świata tak odległego i nierzeczywistego jak śmierć, lub bliższych, jak cudza bieda i nieszczęście. W pędzie po nowe doznania i przygody codzienności, w poszukiwaniu radości i w błogości świętego spokoju, doskonaląc terapie osobistego dobrostanu na zakupach, w bieganiu, siłowniach i spa. Przed skrzącymi się małymi i dużymi ekranami, na których coraz częściej możemy zobaczy ów pył i proch rozsypywany z urny, który nie wzbudza głębszej refleksji. Rzadko kiedy tę czynność jesteśmy skłonni kojarzyć z ostatecznym unicestwieniem, ze śmiercią, z wiecznością, a tym bardziej z pytaniem – po co żyć? W tym wyręczają nas owe ekrany przysyłające codziennie tysiące instrukcji i potwierdzeń, odpowiedzi nie tyle po co żyć, ale jak żyć?
Oczywistym jest, że dla własnej przyjemności. Powszechne doświadczanie przeżywania przyjemności w komforcie jest pierwszym i najważniejszym prawem, prawem do szczęścia, którego nikt, ale to nikt, – w szczególności rodzina – nie maja prawa ograniczać. Nakazem pierwszym i najważniejszym jest życie po swojemu, a inni? No cóż, to ich problem. Sprawy komplikują się, gdy brakuje gotówki, czasu lub przeszkadza otoczenie, rodzicie, współmałżonek, dziecko lub inni, z innych miejsc źli ludzie podkładający mentalne i te prawdziwe bomby pod nasz spokój, wywołujący przeróżne kryzysy rodzinne, społeczne, polityczne i ekonomiczne. Ale to jeszcze bardziej mobilizuje, by zabezpieczać osobistą pozycję przed tymi złymi i wrednymi wiadomościami burzącymi pogrążenie się w błogości, by odciąć się od zła tego świata, by nakazać im zamilknąć. Czy ta błogość to jednak nie pułapka, o ile zrodzi się taka wątpliwość? Na czym miałaby polegać? Nie bardzo jest się nad czym zastanawiać lub dla zawansowanych „my nie myślimy tymi kategoriami!” Nadawca i odbiorca odpowiedzi nawet nie zauważą jak zostają przeprogramowani z podmiotu w przedmiot, z osoby w rzecz użyteczną i to na własny koszt, na osobiste żądanie, w zgodzie ze swym sumieniem. Przecież najważniejsze jest być i żyć życiem lekkim, ale ciekawym jednocześnie, w cyfrowej chmurze zapomnienia, wszystko inne to uzurpacja.
Do czasu, gdy nadejdzie ten dzień, w którym doświadczymy losu tych innych, do tej pory nieobecnych, niewidocznych, nieznajomych, ludzi starych i schorowanych, bez rodzin. Będzie to tak krępujące dla nas i dla naszych znajomych, zajętych nieustanie swymi sprawami, przykutymi niewidocznymi kajdanami do samospełnienia się. Pojawi się świadomość bezradności i porzucenia, szczególnie wówczas, kiedy pracownik socjalny będzie udzielał odpowiedzi na pytanie lekarza: „Usypiamy czy leczymy?” Jeszcze wówczas nie będziemy mogli uwierzyć, że pytanie, które właśnie padło dotyczy naszego losu. Ta uprzejma rozmowa odbędzie się w majestacie prawa, w duchu tolerancji, w atmosferze powszechnej społecznej akceptacji, głównie tych, wciąż młodych, pogrążonych w błogostanie własnego komfortu. Wizytę zakończy akt strzelisty, zgoda na eutanazję w zamian za leczenie, bo w tym wieku itd. Wszystko to odbędzie się w humanitarnej trosce o dobrostan chorych i starych, aby ratować wspomnienia tak pięknie beztrosko przeżytego życia oraz środowisko naturalne. Ale niestety ta świadomość, że to naprawdę już koniec, iż nic prócz nicości nie czeka, jest taka przykra, niestosowna? Gdyby się nad tym zastanowić nieco dłużej, jest zwyczajnie niesprawiedliwa.
Nagle śmierć i ostateczny koniec, kres wszystkiego stanie się rzeczywistością. Rzeczywistością w samotności i porzuceniu. Pytania o to co dalej, nie znajdują odpowiedzi, bo wówczas wieczność już nie puka, ale uderza całą siłą otchłani. Pojawią się trwoga i chęć ucieczki, a życie, niczym pył i proch przelatuje przez palce. Przyjdzie chwila zwątpienia, a jest nieuchronna jak prawo ciążenia, wobec tego czym było nasze życie i z całą świadomością dotrze informacja, że jest już za późno na cokolwiek. Nicość wita nicość. Pozostanie jeszcze rozsypanie prochów z urny, gdzieś na tle ładnego krajobrazu i tyle. Trzeba być eko do końca. Człowiek niby był, ale czy na pewno? Ani czynów, ani prochów po sobie nie zostawił, a jedynie metryka urodzenia i parę innych dokumentów, zatoną w czeluściach archiwów. Nie będzie grobu i nie będzie pamięci. Nie było więc człowieka, nic się nie wydarzyło, bo kto miałby o nim pamiętać?
Tak oto, to niby konkretne życie, zostało w zgodzie z nowym obyczajem unieważnione. Pozostaje wyłącznie wieczność w nicości. Nieobecny od urodzenia. Apokalipsy przecież nie będzie, jest zbyt przykra, by ją brać na poważnie. Tymczasem niezależnie od naszych wyobrażeń o dobrym świecie i dobrych ludziach, własnej dobroci, ona już trwa, trwa w nas, tu i teraz. Jest też i inna rzeczywistość, ta nadprzyrodzona, wciąż obecna i żywa, zmagająca się z grzechem, upadkiem, ale i Zmartwychwstająca. Rzeczywistość walki, wojny duchowej, w modlitwie i czynie.
Objawiana przez wiarę, w cuda i wiedzę od czasów Noego. Wiedzę jak najbardziej uczepioną nauki, cuda, bo się zdarzają być może dziś częściej niż kiedykolwiek i wiarę, z którą wciąż odnajduję istotę objawienia w codzienności, w dążeniu do Zbawienia, w spotkaniu z tym drugim, bratem i siostrą. Ale cóż czynić, kiedy owi hunwejbini w imię wolności i tolerancji bezczeszczą Święte Świętych, demolują moralnie nasze domy, demoralizują nasze dzieci, nakazują, jak w Australii poprzez prawo, porzucić Drogę i Logos, leżeć posłusznie przed tronem Babilonu? Co robić kiedy nasze rodziny zmieniają się w zbiorowisko opanowane moralnym terrorem wielkiego kłamstwa, przyniesionego pod dach przez wychowanych na własnej piersi barbarzyńców i w imię fałszywego pokoju. Kapitulujemy mając naręcza milionów wytłumaczeń i usprawiedliwień. Jaka wiara, taka wola. Już dawno zapomnieliśmy, że zostaliśmy stworzeni do wojny…, wojny duchowej. Tymczasem wojna cywilizacji trwa, od kiedy objawił się Bóg, Jestem który Jestem, ten który Był, Jest i Który Przychodzi. Trwa więc ona od tysiącleci, niemal od zarania, od momentu kiedy światło historii ujawniło świadomość człowieka. Wobec tego faktu wielu zajmuje postawę; „mnie to nie dotyczy”, mam swoje życie, nie jestem ani za ani przeciw, nie chcę brać udziału w religijnych sporach i wojnach, ale jednocześnie nie chcę przyjąć do wiadomości, że niezależnie od własnego zdania i tak dokonuje wyboru. Zdystansowanych pod sztandarem Boga, nie ma. Każdy, niezalenie od stopnia swej samoświadomości, realizuje w życiu rzeczywisty a nie deklaratywny światopogląd. Ale ta wojna, wbrew różnym przywoływanym porównaniom z historii, nie jest podobna do poprzednich.
Tym razem może się okazać, że władcy Babilonu mogą posiąść prawie całe nasze człowieczeństwo, więc odrodzenie może okazać się niemożliwe, choć dla Boga nie ma nic nie możliwego, ale obdarzając nas wolną wolą równocześnie dał nam wybór, a on jest w rękach naszej wolności. Co wybierzmy? Kapitulację czy wojnę o Zbawienie?
Szczęku duchowego oręża doświadczamy już w jawnej odsłonie. Na naszych oczach, przed naszymi domami znieczula się nas na różne sposoby. Ludzie małej wiary już na sam sygnał nadciągającego kolejnego starcia, uciekają w prywatność, bądź do kruchty. Barbarzyńcy idą szeroką ławą a ich zastępy stale rosną. Resztkom dawnej większości wydaje się, że nic się nie zmieni, bo to jest niemożliwe, by absurd i ewidentne kłamstwo miało ogarnąć naszą duchową i publiczną rzeczywistość. Ale tkwią w głębokim błędzie, bo wielkie kłamstwo może zwyciężyć nie po raz pierwszy. Tymczasem, aby się temu przeciwstawić trzeba dać publiczny odpór, należy znów nauczyć się opowiadać łacińską historię, tłumaczyć po katolicku współczesny świat a nade wszystko nieść Ewangelię. Nie można się dalej godzić na to, że o Drodze Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, będą opowiadali Jego i Jego Kościoła wrogowie i nienawistnicy. To już ostatni moment, pora rozpocząć wielki zaciąg w szeregi templariuszy, czas zacząć wypatrywać nadejścia nowego średniowiecza.
Zapraszam do opowieści o światach zapominanych, niechcianych i porzuconych, o bohaterach ze spiżu wiary utkanych i świątyniach aż po kres nieba wysokich. Bohaterowie najważniejszej wojny w historii świata i naszego życia właśnie wracają, by rozświetlić Drogę w ciemności. Wyjdźmy im naprzeciw.
Pobyłkowo Małe 2020